Co tu dużo gadać: impreza fajna, moje wyniki do dupy.
Moment, muszę jeszcze trochę powalić głową w kaloryfer.
O, od razu lepiej. No więc impreza fajna, próby już średnio. Było CIASNO, naprawdę CIASNO, przez dwa lata ścigania nie przejechałem razem tylu nawrotów co jednego dnia YTP. Typowy opis próby: start, ciasny poczwórny slalom od prawej, ósemka od lewej w ciasny nawrót do ósemki, ciasny poczwórny slalom od lewej, do ósemki w ciasny nawrót do ósemki, meta lotna :-? I nie, to nie jest żart, tak wyglądała jedna z prób (Baba Jaga chyba, nie wiem bo mi pilot papiery zabrał). 60 sekund kręcenia kierownicą "lock to lock" i męczenia C3J na jedynce. Nawiasem mówiąc, udało mi się wreszcie ustalić ostatecznie, to nie jest silnik do sportu (łał, ale odkrycie, kto by pomyślał, że coś, co ma max moc na 4750 obrotów nie jest sportowe???), każde upalanie powyżej 60 sek latem kończy się wyraźnym "puchnięciem" silnika, ciśnie sie gaz, jest coraz głośniej ale poza tym nic się nie dzieje. Za ten stan winię chłodnicę wielkości tabliczki czekolady. Pierwszy raz zdarzyło mi się to na AB Cup i wtedy myślałem, że zarżnałem silnik i nie dojadę do domu, wydawało mi się wręcz że wraz ze wzrostem uchylenia przepustnicy mocy mam coraz mniej

No ale do rzeczy. Za próby Labirynt organizatorzy powinni się wstydzić, tam nawet Mini (te prawdziwe, a nie nowe podróbki) musiały cofać! Podsumowując: poza Labiryntem próby były na rower, a Labirynt na wózek widłowy (bo ma skrętne tylne koła). Na koniec pierwszego dnia Staś przez GG daje znać, że mam 5 miejsce. Zaczynam obcować czaszkowo z kaloryferem.
Jazdy na torze. Hm. Ja ze swojej jazdy byłem zadowolony, jak na moje umiejętności i stopień wjeżdżenia (10km miesięcznie?) to było OK. Może bałem się nowych opon, chwilę mi zajęło, żeby skumać, że do paru zakrętów nie muszę wcale hamować (a do dwóch nawet zdejmować nogi z gazu), a nabranie odwagi potrwało jeszcze dłużej. Przed startem umawialiśmy się, kto z której strony bierze maluchy.
Światła gasną, 1, 2 hmmmmmmmmm. Coś nie gra. Auta tasują się prawo-lewo, wpuszczam Stasia, ale dzieje się coś dziwnego. Gaz decha a nadal wpuszczam Stasia... pierwszy zakręt, ujmuję gazu, żeby mnie kredens nie rozjechał, i... koniec. Przez resztę wyścigu jestem sam. Z przodu pusto, z tyłu pusto, a kanapki w torbie za fotelem, więc nie mogę ich dosięgnąć. Na szczęście, towarzystwa dotrzymuje mi osa, która wpada przy 130km/h (-15% na małe kółka, jestem dupa z matmy, sami policzcie) przez kratki wentylacyjne na środku deski. Niesamowite. Musiało ją wessać przez tylną krawędź maski, musiała też przelecieć przez wentylator nastawiony na 4 bieg, i wyszła z tego bez szwanku, bo nadal żwawo latała! Fascynujące. To chyba jedyna rzecz, o której mogę opowiedzieć odnośnie pierwszego przejazdu toru. Naprawdę fascynujące. Aha, Staś narzeka na podwijające się opony i świecącą się kontrolkę temperatury. Rzeczowo mu tłumaczę, że brak temperatury w niczym nie przeszkadza, i nie ma się przejmować. Myślimy o częściowej rozbiórce aut, ale dochodzimy do wniosku, że stare francuskie plastiki zdejmuje się tylko raz i dajemy sobie spokój.
Drugi bieg zapowiadał się źle, kanapki zjadłem, osa uciekła. Na starcie brakowało kilku aut, tak że pole startowe przede mną było puste. Świetna okazja, żeby wreszcie zaprząc do pracy moje wszystkie konie mechaniczne (pewnie nieco ponad 30 na kołach, podium jest moje!

). Tym razem było zupełnie inaczej. Tzn. znów zrobiło się pusto, ale przez 3.5 okrążenia, we trzech, ja, Staś swoim już wyraźnie chorym autem i, eeee... hm, jakby to ująć... Fiat... 500...

szliśmy na noże, odległości między autami czasem schodziły do jednego metra a bywało chyba mniej. 500 usiłowała się wciskać "pod" Stasia raz z jednej raz z drugiej, Staś czy to nie widząc czerwonej pchły w lusterku, czy też wskutek noszenia nie dopompowanych opon parę razy prawie ją przyskrzynił. Ja siedziałem z tyłu, i próbowałem raz po raz kogoś ugryźć na prostej. Za każdym razem, kiedy udawało mi się zrównać z 500 pojawiał się zakręt, w który wjeżdżaliśmy razem (500 chyba czasem na 3 kołach), ale musiałem ustępować toru, bo przewaga była za mała, pozatym jako cięższe auto, znosiło mnie na pchełkę. Zrozumiałem, że tak sie jedzie fajnie, i fajne fotki będą, ale w ten sposób g... osiągnę. Efektownie, ale nie efektywnie. Więc postawiłem na cierpliwość. Szybko wybrałem miejsce, "Radar"/"Leśna Szykana", ale nadal naciskałem 500, coby sobie imć kierowca wakacji nie robił, a 500 naciskała Stasia. Na szykanie trochę odpuściłem 500 i uwolniłem pełną moc francuskich koni (perszerony? a nie, to rasa belgijska). Skrzynia wyła, łożyska śpiewały, wyszabrowany z R19 wtryskiwacz sikał, popychacze popychały, zawory klekotały, olej się przeciskał nad tłoki a rura dymiła. Ciekawe, gdzie poleciała moja osa. Łącznik siedział w skrzyni, amortyzatory ciekły, a radio było wyłączone (szkoda, że nie położyłem na płasko anteny, w końcu opór aerodynamiczny był ważniejszy w tym momencie niż odbiór Radia Maryja) . Tak. No więc mamy dwie proste, połączone zakrętem na pełen but, biorę 500 na pierwszej prostej, zakręt, dochodzę Stasia. Chowam się w jego cieniu aerodynamicznym (na moment tracę efekt venturiego a zarazem efekt przyziemny, obym zdążył przed zakrętem wpuścić trochę powietrza pod podłogę i na splitter), dojeżdżam chyba na pół metra i ładnie wychodzę zza niego. W zakręt wjeżdżamy razem, macham i odjeżdżam. Do końca wyścigu nic się nie dzieje (ciekawe, czy można kupić osę w sklepie zoologicznym? a co one jedzą?), ale to nie ma znaczenia. Wynik nie ma znaczenia. NIC nie ma znaczenia. Wspaniała walka na 3 samochody, warta każdych pieniędzy. Nie wiem, dlaczego niektórzy twierdzą, że wyścigi są "be". Parkuję auto i wyskakuję, lecę do Stasia, który zmartwiony patrzy pod maskę, składam gratulacje i ciągnę go do kierowcy 500. Podajemy sobie ręce i gratulujemy walki. Takie rzeczy pamięta się do końca życia.
A po odpowiedniej ilości ciosów kością czołową w tępo-krawędziastą powierzchnię, można nawet zapomnieć ch...owe wyniki
